Ile razy można się odchudzać? Po co? Dla kogo? Kiedy wszyscy wokoło chcą, żebyś schudła, albo po prostu na okrągło mówią ci, że powinnaś robić to, a tamto robisz źle, i że "ja zrobiłbym to tak i tak", albo łapią cię za boczki i pytają "i jak tam, zleciało trochę?"... To się zaczynasz zastanawiać "wtf? O co im chodzi? To jest mój problem czy ich? I czy to w ogóle jest problem?". Przecież jeśli będę bardzo chciała, to schudnę. W liceum ważyłam 65 kg. Wtedy wiele osób uważało mnie za szczupłą. Pamiętam koleżankę, która zobaczyła mnie w trochę ciaśniejszym sweterku i zawołała "o matko, jaka Ty jesteś chuda!". Później roztyłam się do 88 kg, po kilku latach wiecznego jo-jo teraz od dłuższego czasu ważę ok. 76 kg. Regularnie ćwiczę. Wiem, że to moja dieta kuleje, i że powinnam robić więcej kardio, i że powinnam pić więcej wody i w ogóle bardzo dużo rzeczy powinnam robić. Ale wiem, że siedzi we mnie coś, co mi nie pozwala. Coś co się buntuje i stosuje autosabotaż.
Chcę wydobyć z siebie tą siłę, która pomoże mi pstryknąć jeden ważny przełącznik w mózgu. Kiedyś mi się udało. Teraz chcę znowu to zrobić. Pstryk, i nie obchodzi mnie, co myślą inni. Pstryk, i nie rządzi mną jedzenie. Pstryk, i to, że jestem silna nie podlega żadnej dyskusji. Zero wątpliwości, tylko wewnętrzna siła, motywacja i konsekwencja. Może tak wygląda pranie swojego własnego mózgu. Może tylko dzięki temu można osiągnąć swój cel. A może tak właśnie wygląda wiara w siebie. Postaram się. Będę szczęśliwa, jeśli uda mi się do ślubu zrzucić chociaż 5 kg. Będę szukać w sobie tej siły, będę się o nią modlić, chociaż może Bóg ma ważniejsze sprawy na głowie, niż mój balast. Ale bez wsparcia się nie da. :) Nawet jeśli nikt inny już we mnie nie wierzy, to ja powinnam. Muszę. Chcę.

